Andrzej Paruzel
Kolekcja wrażeń i egzystencjalny performance - rozmowa z Andrzejem Paruzelem
Kolekcja wrażeń i egzystencjalny performance - rozmowa z Andrzejem Paruzelem
ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO ANDRZEJ GOLTZ
Magazyn Trendy marzec 2020
Sztuką może być dziś wszystko?
- Rozumiem, że pani pytanie odnosi się, w pewnym sensie, do prac na mojej wystawie, które budowałem z “Kurzy” i innych marginalnych materiałów czy wręcz “efemerycznych” działań. Ale zajmowanie się sztuką to poważna sprawa... Artysta, podobnie jak lekarz czy piekarz owoce swojej pracy kieruje do ludzi, a więc muszą to być dojrzałe, odpowiedzialne działania. Nie może być tu żadnej “lipy”. Choć realizuję czasem “fikcyjne fakty”, produkuję “zmyśloną narrację” to staram się być uczciwy w tej robocie wobec siebie i potencjalnych odbiorców. Trzeba jednak pamiętać, że warunkiem podniesienia przedmiotu czy wy- darzenia do rangi sztuki jest odpowiednie uzasadnienie i nadanie mu znaczenia.
To brzmi jakby zmienił Pan swoje nastawienie.
- Nie, nie zmieniłem. Nawet kiedy wydawało się, że w sposób radykalny sięgam po “wszystko”, by przemienić to w sztukę, towarzyszyła mi bardzo przemyślana repliche orologi strategia wobec mojej twórczości oraz twórczości innych artystów. Artystów, którzy byli dla mnie ważni, jak np. Marcel Duchamp.
.
Przykłady tej strategii do 11 kwietnia możemy oglądać w Trafo, na wystawie “Spotkałem kogoś, kto w czasie pierwszej rozmowy opowiedział mi książkę, którą miałem napisać”. Czy prezentowane prace powinniśmy czytać w kontekście ubiegłorocznej radomskiej ekspozycji „Szczekał na mnie wnuk psa, który szczekał na Strzemińskiego”?
- Wystawa w Mazowieckim Centrum Sztuki Współ- czesnej “Elektrownia” w Radomiu była wystawą retrospektywną. Skupiliśmy się w niej na mojej aktywności w latach 70. i 80. Wystawa w Szczecinie w pewnym sensie jest jej przedłużeniem, bo obejmuje moje prace z końca lat 80. i 90. oraz współczesność. Z pewnością bez jednej wystawy nie byłoby drugiej, bo w obu przypadkach kuratorem był ten sam historyk sztuki - Stanisław Ruksza. Stanisław w sposób bardzo wnikliwy podjął dialog ze mną, z moimi pracami. Dzięki temu zdecydowaliśmy, że wystawa w Szczecinie będzie skupiona przede wszystkim na działalności Biura Przewodników Po/Sztuce i Kulturze oraz mojej późniejszej aktywności.
Tytuł wystawy jest równie intrygujący co działalność wspomnianego Biura Przewodników Po/Sztuce i Kulturze. Tylko co w zasadzie oznacza?
- Odnoszę się w nim do wspomnianego dialogu ze Stanisławem Rukszą, kuratorem, którego naprawdę bardzo cenię. Nasza współpraca, wystawa oraz marcowy wykład opierają się na pewnego rodzaju ujawnieniu fragmentów “książki-dialogu”, które istnieją naprawdę. W swoim wystąpieniu 5 marca w Trafo będę cytował fragmenty tego dialogu z kuratorem, podobnie jak dialogów z innymi wybranymi przeze mnie artystami.
Zanim to nastąpi lub po tym jak to nastąpi, będzie można zapoznać się z twórczością Biura Przewodników Po/Sztuce i Kulturze, które wciąż z taką samą mocą prowokuje i nakłania do refleksji. Jak to robi?
- Biuro powstało pod koniec lat 80. kiedy sytuacja w Europie robiła się co najmniej przytłaczająca - w powietrzu czuło się nostalgię za Europą bez podziałów. Tę sytuację dobrze oddaje pokazana na wystawie praca (zdjęcie i film) z 1985 roku z murem z lodu. Instalacja była zbudowana na planie prostokąta pokrytego fragmentami cegieł i betonu. Po przekątnej biegł mur - około 1,5 m wysokości zbudowanej z kostek suchego lodu (2 tony). Praca miała nazywać się “Mur Berliński”, ale Cenzura nie zgodziła się na to, więc zostałem przy tytule “Najbardziej neurotyczne miejsce w Europie”. Prezentacja odbywała się w ogrodzie Izraela Poznańskiego w Muzeum Historii Miasta Łodzi. W czasie wernisażu przy dźwiękach operetkowej muzyki publiczność wpatrywała się w mur, który topniał na ich oczach. Do rana mur stopniał, została tylko ścieżka... Później powstało Biuro Przewodników Po/Sztuce i Kulturze - parainstytucja, która swoją działalnością (wydawniczą i działaniami w przestrzeni publicznej) w sposób prześmiewczy odnosiło się do panującej rzeczywistości.
Do tego mamy jeszcze “Kurze” Biura, prowokacyjne “fragmenty sztuki” pozamykane w słoiczkach i butelkach. Tylko jak im wierzyć?
- “Kurze” odnajdywałem w różnych pracowniach artystycznych i miejscach ważnych dla twórczości po- szczególnych twórców XX wieku. Wśród nich są “obiekciki” bardzo bliskie mojemu sercu, mojemu myśleniu o świecie, a także o pewnych procesach, które zachodzą w kulturze. Wymienię tu mały kałamarz sprzed wielu lat, w którym zamknąłem łzy Waltera Benjamina, niemiecko-żydowskiego filozofa, wybitnego historyka sztuki i człowieka szalenie utalentowanego. W jednym ze swoich utworów opisał sen, w którym wspólnie z Wolfgangiem Goethem jedzą kolację. Starszy już Goethe po posiłku miał trudności z podniesieniem się od stołu. Benjamin zaoferował pomoc, którą poeta przyjął. Filozof wziął pod ramię słynną postać, a dotykając jej rozpłakał się ze wzruszenia i z zaszczytu. Ja te jego łzy “pozbierałem” i zamknąłem w kałamarzu przytaczając jednocześnie tę historię. Takie są te moje “Kurze” (uśmiech). W każdej prezentowanej “skrzyneczce” schowałem około 15 obiektów.
W drugiej sali znajdziemy dość przy- ziemne eksponaty, w porównaniu z „Kurzami” - przybory wędkarskie.
- Mój ojciec był wybitnym wędkarzem - nestorem polskiego wędkarstwa spinningowego. Zaraził mnie swoją pasją. W pewnym momencie działalności musiałem otworzyć studio graficzne, w którym projektowałem m.in. przynęty. Ostatnio naszły mnie różne przemyślenia i refleksje dotyczące roli wędkarza - jak można uprawiać wędkarstwo, aby nie kaleczyć ryb. Tak powstał zestaw spinningowy z przynętą, która zamiast kotwiczki - haczyka ma echosondę. Dzięki niej wędkarz widzi jaką rybę udało mu się zwabić. Widzi ją, może zrobić jej zdjęcie, pochwalić się, ale nie może jej złowić i okaleczyć.
To teraz wróćmy do pierwszego pytania - czy wszystko może być dziś sztuką?
- Wszystko nie, ale ta praca tak. Nawiązuję w niej do bardzo ważnej społecznej aktywności zapoczątkowanej w latach 90. przez grupy wędkarzy z Pomorza i sformalizowanej w ramach Stowarzyszeń Miłośników Rzek i Jezior. Ich celem była m.in. ochrona wód przed kłusownikami. Przedmioty, na które możemy patrzeć w Trafo to oczywiście tylko atrapy, ale stoi za nimi idea. Zresztą podobne idee, z tego co obserwuję, pojawiają się na wystawach w Trafostacji - niezgoda na przemoc wobec mniejszości etnicznych, wobec kobiet i wobec zwierząt... Te obiekty to moja proekologiczna część tej manifestacji, mówiąca o tym, że jeśli nie zadbamy o naszą planetę, to wkrótce w ogóle nie będzie o co dbać..
Śmiertelna powaga czy raczej dystans i humor - z jakim nastawieniem powinniśmy pochylić się nad Pana pracami?
- Niech to zadzieje się samo. Wystawiając prace zawsze zastawiam pewne pułapki na tych, którzy zbyt poważnie chcą traktować niektóre tematy. I odwrotnie, pułapki czekają też na tych, co trywializują problemy. Mam jednak nadzieję, że wszystkie wystawiane prace uczą otwartej i niejednoznacznej postawy, do której wciąż trzeba wracać, bo pozwala na uśmiech, ale i na refleksję.
Kurator Stanisław Ruksza, określił Pana mianem „kolekcjonera wrażeń” i „egzystencjalnym performerem”. Rzeczywiście tak się Pan czuję?
- Tak, w pewnym sensie tak i właśnie to chciałbym pokazać podczas mojego wykładu w Trafo 5 marca. Opowiem o moich artystycznych idolach - o słowackim artyście konceptualnym Julius Koller, o francuskim artyście z kręgu nowego realizmu Raymond Hains i polskim artyście Ryszardzie Waśko, działającym m.in. w obszarze filmu i fotografii eksperymentalnej, pojawią się też informacje o nieco mniej znanym Johnie Braxtonie. Wszyscy ci artyści, byli moimi przyjaciółmi, z którymi wielokrotnie miałem okazję wystawiać swoje prace. Oni, podobnie jak ja, swoimi działaniami tworzyli egzystencjalne performance. Często włączałem się w nie wychodząc z nimi choćby na spacer po mieście czy po kulturze. Później wyłuskiwałem z tych wyjść zjawiska, które warto było prezentować. Ale o tym opowiem podczas wykładu.