Gunter Grass Raport z pracowni część II

W 1972 roku rozpoczyna się ciągła praca nad sztychami. W tym czasie jest ich więcej niż dwieście pięćdziesiąt. W miedzi, rzadko w cynku. Materiał mi leży. Zaczęło się jako oddźwięk na książkę Z dziennika ślimaka, potem zabrało się z miejsca za Butta, towarzyszyło mu i prowadziło bez przeszkód do opowiadania Spotkanie w Telgte. Tak wiele dzieci które się uczyły biegać. Ma się na myśli teraz nie tylko rysunki, wiersze, grube i cieńsze książki, myślę o moich wielu cielesnych dzieciach, które ja, jak tylko siebie bez osłonęk samokrytycznie widzę, chętnie pojmuję jako produkty z pracowni. Datują się z czasu pracy nad manuskryptami, wnosiły rymy dziecięce, przyszły na świat między próbnymi odbitkami z płyt trawionych i traktowanych suchą igłą. Córka Królewska Najmłodsza! Kiedy Ingrid została matką, nazwała naszą córkę Nele. Fragment Butta, który zmieniony w ostatniej redakcji zachował się w powieści, mówi to wyraźnie jako projekt.

Kotlet z zylcy

Niekiedy idzie ona późno do otwartej gospody dworcowe, by zjeść chemiczny kotlet z zylcy. Nie chce już więcej być kucharką, jak przed stuleciem przyprawiać do smaku i odważać ostatnie dodatki. Ona nie chce już więcej mieszać gości ku chwale i porównaniom. Żadnemu podniebieniu nie chce już więcej schlebiać. l także dzieci (te wciąż nowe i z ubrań wypychające się dzieci) nie chce już więcej przymuszać do zielonego szpinaku. Swój smak chce ukarać, uzyskać perspektywę do siebie, jak we mnie kuca albo wyzbywa się historii, uszeregowane recepty: podróbki zajęcze albo kaczka wypełniona podgrzybkami. Karp panierowany w ciemnym piwie albo udziec barani naszpikowany czosnkiem. Kotlet z zylcy i jego chemiczną świeżość chce przepraszać.
Ona tam siedzi w za ciasnym płaszczu i odkraja sobie kawałek po kawałku. Późne pociągi są wywoływane. (Komunikaty w reńskim, w heskim i w szwabskim dialekcie). Kiwa na kelnera, który wolno, jakby chciał opóźnić stulecie, nadchodzi między pustymi stolikami, znika i w końcu (to ja) przybywa.  Drugi kotlet z zylcy bez sałatki kartoflanej, bez chleba, be piwa. Kraje, nabija na widelec i najada się do syta, jakby musiała być wypełniona dziura lub miałby zostać zniszczony ktoś, kto się jako kotlet z zylcy wedle jakości do późnej pory otwartych gospód dworcowych maskuje.
Nie jestem pewien, czy obsługuję Agnieszkę czy Lenę. (Tylko Zofię i Dorotę byłbym natychmiast z przerażeniem rozpoznał). Przynoszę drugi, czwarty kotlet - nie brakuje - i czynię drogi okrężne miedzy pustymi, zaplamionymi stołami, by miała czas mnie zupełnie poza mną, ujrzeć nadchodzącego ciągle inaczej między stołami. Nim zamkniemy, ponieważ że gospody dworcowe kiedyś muszą zamknąć. Będzie chciała zabrać ze sobą szósty kotlet z zylcy (zawinięty w papierową serwetkę) - dokąd? Kiedy odchodzi i znika w swoim ciasnym płaszczu w drzwiach obrotowych, pytam każdorazowo dlaczego nie daje mi napiwku. Czy może dlatego, że mnie szanuje, mimo wszystkiego co było i co się jeszcze stanie?
Lata całe drukowałem sztychy w pracowni Anselma Drehera.  Od kiedy Fritze Margull w domu we Friedenau urządził drukarnię ze wszystkim co do tego należy, odbijam tam swoje grafiki. Przyjaźń ugruntowana w czernidle drukarskim.
Tak jak już przy Butcie, jedna z wielu grafik służyła jako wzór dla okładki książki z opowiadaniem Spotkanie w Telgte. Jest to ucho Uty, do którego mówi płastuga. Ute przyprowadziła ze sobą Maltego i Hansa, który napisał dla mnie dziecięcym pismem na siedmiu stronach krótki opis Butta. Od tej chwili?żyjemy ze sobą. Uszeregowane grafiki dają odczytać, od kiedy. Lecz wiersz, którym szukałem Uty, napisałem o wiele wcześniej:    

Ogłoszenie

Teraz szukam czegoś,
nie chcąc niczego znaleźć.

Coś, przy czym mogę się zestarzeć
i rozpaść się.

Coś ze znakiem jakości
i bez posmaku.

Znałbym to naznaczone słowo, dałbym
ogłoszenie:

Szukaj dla mnie, tylko dla mnie,
także w dniach deszczowych dla mnie,    '
nawet jeśli mnie parch oblezie
jeszcze dla mnie...

Może się zgłosisz, poszukiwana.

Kto mnie w moich zmieniających się pracowniach odwiedzał, choćby pisarze miejscowi lub tacy, którzy przyjeżdżając na krótko wpadali, narażał się, że będzie musiał siedzieć nieruchomo. W czasie wczesnych lat sześćdziesiątych portretowałem Gregory'ego Corso i Petera Ruhmkofa, Guntera Bruno Fuchsa i surowego Uwe Johnsona. Uszy Reinharda Lettausa podobały mi się zadziwiająco. Akwarela to pokazuje Peter Brichsel jeszcze świeży w farbie. Do wiersza Król Lear  powstało studium portretowe aktora i reżysera Fritza Kortnera. Z rysunków po Maksie Frischu, który, aby nabrać dystansu do Szwajcarii, czasowo zamieszkał w Friedenau w sąsiedztwie, rozwinął się sztych Podwójny Max. Jakby też bardzo niepodobne były do siebie Gabriela Wohmann i Helga Novak, nadawały się, by je rysować, l pewne spotkanie pisarzy, które odbyło się w Mexico, dostarczyło dostateczni dużo przerw, by Vasco Popa i Mario Sorescu zostali sportretowani. Na długo przedtem, nim narysowałem Tadeusza Różewicza w Meksyku (i później wyryłem w płycie), powstał ten dedykowany wiersz:

Ktoś z Radomska

Tadeusz uwielbia groch.
Nie może odpowiadać.
Język leży w poprzek.

Lecz ja słucham.
Polska umie mówić.
Właściwie cicho, lecz szorstko.

Podgrzejcie mu zupę
On mógłby.
l miejsce na buty.

Jeszcze ciaśniejsze szwy.
Szycie rozwesela.
Jego rozdarcie nie.

Wyprzedzając książkę Kopfgeburten oder die Deutschen sterben aus (Płody umysłu albo Niemcy wymierają), odbyłem podróże przez Azję, do Afryki. To dzięki niemieckiemu samozaparciu wyzwolone rozszerzenie horyzontów trwało aż pod koniec zapowiedzianych przez Płody umysłu lat osiemdziesiątych i prowadziło ostatecznie do drugich odwiedzin właściwej stolicy świata, Kalkuty. (Po pierwszym tam pobycie, w czasie pracy nad Buttem, przyrzekłem sobie ten ponowny przyjazd).
W podróży z Utą, co uwidoczniło się w pisaniu i rysunkach: Uta w Japonii na tle falowania przyboju. Dopiero teraz, spoglądając wstecz jest wyraziściej widoczna rozpiętość między wcześniejszymi Kurami na wietrze i naszkicowanymi walkami kogutów na Bali, które się później rozmnożyły w technice suchej igły.
Pomysły wierszy nabazgrane na rysunkach, które cytują ponownie kury i kucharzy, l w końcu, po tym, jak pewien polityk ze znajomością łaciny kilku pisarzy z wyczuciem obrzucił epitetami, powstał autoportret z muchą plujką nad brwią: jak ja siebie widzę pod koniec lat siedemdziesiątych, krótko przed przystąpieniem do rękopisu Kopfgeburten, który rozdziałem Butta -  Vasco wraca znowu - został rozpoczęty i na początku fatalnego dziesięciolecia zaznaczył jego początek i punkt końcowy.
Potem siedziałem przez cztery lata cicho. Coś się stało: doczesność człowieczej egzystencji, to znaczy skłonność i możliwość do samounicestwienia, nadto codzienna gorliwość, z którą ta ostatnia ludzka utopia czynnie napędzała i jest określana jako postęp, nie dały się już przeoczyć lub zagadać metodą lewicową czy prawicową, Ta przyznana pisarzowi przewaga w czasie została zużyta, a z nią udowodniona sztuka przetrwania wszystkich książek. Powstrzymałem pisanie. Lecz ledwie ręce poczuły się wolne, wróciło ukryte od dziesięcioleci pragnienie. Jedna z moich córek, garncarka Laura, poradziła mi, bym pracował w glinie ceramicznej. Sięgnąłem z powrotem do mojego zwierzyńca: turbot lub ślimak - węgorze, gęś... Również nosiciele czapek kucharskich chcieli być portretowani.
Praca z mokrą gliną miała swój efekt dodatkowy: mniej paliłem. Co prawda już w połowie lat siedemdziesiątych nawróciłem się z palacza papierosów na fajczarza - pomocny Arnold podarował trzy wypalone fajki - lecz nawet fajka stawała się przy modelowaniu zimna; jeden dowód więcej, jak infantylne jest manipulowanie narzędziami do palenia, czy to będą proste cygara czy zakręcone jak szyje łabędzie fajki, długie penisowate cygara czy owych 40 do 50 skrętów, którym tutaj zostało przywołane wspomnienie przesunięte w czasie, a które się odnalazło w jakiejś zakurzonej teczce.
Skręty
Palę. Oprócz tego jestem mańkutem. Potrzebuję tylko bibułek, tytoniu. Gumowana wewnętrzna krawędź papieru stawia granicę kręcącemu przeciw światu zewnętrznemu. Pozostaje dystans do palących gotowe papierosy, którzy są zawsze zatroskani, że następny automat może być wyłamany lub zepsuty.
Także Bóg Ojciec skręcił sobie własnoręcznie po tym jak nas z niczego stworzył. Wzdłuż środkowego zagięcia palec środkowy przyciska papier do palca wskazującego, w czasie gdy kciuk, palec wskazujący i palec środkowy drugiej ręki, zależnie od kaprysu, odmierzają pryzę tytoniu zupełnie bez pośpiechu (jakby świat nie obracał się ciągle) i ugniatają na cienką parówkę. To jest sięgnięcie po okruchy chleba, glinę i jakiś tam kram.  Już w matczynym brzuchu jako rekompensatę skręcałem. Nie sięgać po gotowe: formować, przeformować. Teraz wskazujący i środkowy palec lewej ręki zaciskają już  przeformowany tytoń wzdłuż środkowego zagięcia bibułki w tym samym czasie, kiedy druga ręka chowa do kieszeń woreczek z tytoniem i zeszycik z bibułkami: zawsze bez pośpiechu, gdyż w ten sposób wygrywamy na czasie, w którym się nie pali, by jednak myśl znacząca mogła znaleźć swoje igielne ucho. Ponieważ hasła są ulubione, mówię z zastrzeżeniem: samoskręt jest w połowie paleniem. Gdyż często przerywam ten powolny proces bazgrzę coś, wystukuję litery, uciekam w jakieś stulecie, dostatecznie odległe. Wreszcie - tymczasem minął pewien czas - kciuk, środka i wskazujący palec prawej i lewej ręki trzymają papierek z poziomo ułożonym tytoniem mniej więcej na wysokości pępka.  Naturalnie ludzie gadają: o Iwanie i jego machorce (pokruszonej w papierze z „Prawdy"). Albo przypomina im to dziadka, który w czasach trudnych sam skręcał: samoróbkę.

Przy rozwijaniu ważne jest, by z tytoniu doszczętnie usunąć wszelkie paprochy, które się nie dadzą zwinąć. l dopiero teraz, po tym jak mocno zebrana, wąska lub cienka na brzuch wskaazująca jedna trzecia bibułki zostaje do końca zrolowana, język ślini nie za gwałtownie, lecz ociągając się i z wyczuciem gumowaną, zewnętrzną krawędź listka przeciw oporowi podpierającego palca wskazującego. Co prócz tej nowej i użytecznej religii brakuje, to bibułki z Holandii, która nie jest gumowana, a mimo to klei która się przy paleniu, ponieważ wilgotna od języka, zafarbia na brązowo
nie mniej niż mało zabawne filtry.
Początkującemu palaczowi sprawia trudność przekładanie na zwinięty tytoń nawilgoconej, górnej części krawędzi płatka bibułki, aby się utrzymywał ów równomierny nacisk, którego skręt  wymaga. Teraz dodatkowo nawilgocić klejący szew.
- Tymczasem znowu urodziło się dziecko.
Aby nic z tytoniu nie wyłaziło, podkręcam sobie lewy styk skręta dopasowując szpiczasto do ust, ponieważ zaciągając się przez wilgotną tutkę dymek schładza się uduchowiony. Także Maria skręca sobie, po tym jak mi przy skręcaniu pstryknęła zdjęcie - a ja, w czasie gdy ona fotografowała, opowiedziałem jej historię o wąsatym mężczyźnie, który znowu chciał leżeć jak niemowlak przy piersi, ze wszystkimi dodatkowymi pragnieniami, i ssać ją:
oboje zaciągamy się teraz.
Skręt  jest tani, bawi. Umila czas.
 I inne korzyści: na przykład
wszystkie pety skrętów są inne
i zawsze różnorodnie zagięte;
moja popielniczka przynosi wiadomość
o postępie mojego aktualnego kryzysu.
Potem zacząłem (jak pod przymusem) znowu pisanie: na wilgotnych płatach gliny, które pofałdzone, spiętrzone, zmięte schły na drewnianym ruszcie, następnie zostały wypalone. (Tak powinienem napisać całą powieść Szczurzycę - grubą na pięćset kart: jeden jedyny egzemplarz). Powstał jednak papierowy rękopis, który miał się początkowo nazywać Morze albo Nowa llsebill i składał się z ułomnych kawałków i wymienianej prozy poetyckiej, które zostały zarzucone, jak tylko szczurzyca zaczęła wieść opowieść.

Wszyscy herosi

Tego rosyjskiego admirała
Szwedów, Donitza, kogo jeszcze...
Zapraszam was,
byście jeszcze raz wyruszyli na morze
i wasze zatonięcia świętowali,
by rzeczy wyrzuconych na brzeg było dość.
Zbierać chcę: część burty,
dzienniki pokładowe, zapasy prowiantu
i przygnane przez wiatr zwłoki.
Także powinno się pomyśleć o Paddlerze,
który wyjechał z Vitte, ponieważ go ciągnęło,
swoje państwo zostawił za sobą,
lecz nigdy nie zawinął do Mon.
Nie ma wolności i duńskiego masła.
Nowa llsebill

zaczyna działać. Dzielna na morzu
przemierza je i
stawia wszystkie żagle.
Spróbuję odgadnąć jej kurs,
któremu nie przeszkadza żadna pogoda.
Meldunki o zakłóceniach rozruszników serca.
Krawaty obcięte krótko pod węzłem.
Brakuje parkingów.
Mając już pustkę za sobą
mężczyźni wycofują się heroicznie,
Ich kilwaterem chciałem płynąć,
lecz llsebill schodzi na ląd.

Także od samego początku, kiedy jeszcze pisałem na wilgotnej glinie albo na płytach ceramicznych nacinałem pismo, towarzyszyła mi Anna Koljaczek; i z nią, jeśli nawet ukryty, Oskar Matzerath. Nie dał się pominąć. To miała być ksiązka, która by podjęła stare opowieści, aby je wydać na pastwę najnowszych katastrof.

Sto siedem lat

będzie miała Anna Koljaczek.
By świętować jej urodziny
przyszli wszyscy, także ja.
Daleko rozrasta się kaszubskie zielsko.
Aż z Chicago przyjeżdżają.
Australijczycy mają najdłuższą drogę.
Komu się na Zachodzie lepiej powodzi
przyjeżdża, by pokazać
tym, którzy pozostali
w Rębiechowie, Kokoszkach, Kartuzach,
o ile lepiej stoi niemiecka marka.
Ci ze stoczni Lenina
przybywają jako delegacja.
Oczywiście jest błogosławieństwo Kościoła.
Nawet Polska jako państwo
chce być reprezentowana.
Na liniowanym papierze Anna Koljaczek pisze
co się działo w tych wszystkich latach...

Jesienią 1983 roku, kiedy już dominowała Szczurzyca, odwiedził nas Volker Schlondorff, który jeszcze wtedy nie miał w zanadrzu żadnych amerykańskich projektów filmowych. Opowiedziałem mu o paśmie działań Lasów Braci Grimm, i spontanicznie naszkicowaliśmy na szerokich powierzchniach sztalug w trzydziestu pięciu obrazach pomysł na film niemy,  który naturalnie nie został nakręcony. Lecz rękopis rozrastał  się: w Wewelsfleth, w Hamburgu i w lato za latem, w naszej duńskiej kryjówce na wyspie Mon, gdzie zapewniona jest malutka pracownia z północnym światłem.
Ponieważ naszemu pismu ,L'80" groziła plajta, sportretowałem w tym czasie starą maszynę do pisania Heinricha Bolla jako litografię; „L'80" przetrwało potem parę dalszych mozolnych lat i przemawiało przeciw pospiesznie zmieniającemu  koszulę duchowi czasu.
Z czasem powstały wiersze, które opowiadały ciągle nowe historie katastroficzne i nie daty się wszystkie razem wprowadzić do powieści. Mniej więcej taki:

W pewnej bajce, której początku
nie przekazano,
prawie wszystko się dobrze zakończyło.

Wtedy jelenie, pykając fajkę, oddały
ostatniego ryczącego leśniczego
na odstrzał.

Na co matka otruła ojca trucizną z Birchenmussli
ponieważ mówił zawsze .orange",
kiedy się mówiło o pomarańczy.

A ojciec zatłukł matkę
przyciskiem do listów z onyksu,
ponieważ była coraz bardziej podobna do siebie.

Dzieci jednak zakopały
swoich rodziców za domem,
gdzie było dosyć miejsca na grób.

To ocalało.
Tylko, kiedy rodzina zachowuje zdrowie,
zgadzają się nasze rachunki z Panem Bogiem.

To wszystko stało się pewnej niedzieli w czerwcu,
w której, jak się mówiło,
panowała bombowa pogoda.

Tak mordercy stali się ofiarami
i uszli karze.
Pozostała tylko reszta, lecz ta się nie opłaca.

Z czasem powstały 22 litografie do rozdziału Butta - Vatertag (Święto Wniebowstąpienia), które pewnego dnia - nie wiem jeszcze w jakim wydawnictwie - mają zostać opublikowane razem z tekstem między okładkami. Na długiej drodze od zarzuconego projektu filmowego na początku lat sześćdziesiątych, poprzez redakcję prozy, aż do litografii, towarzyszył mi ten temat, to znaczy głośne ujście męskiej przemocy w czasie Święta Wniebowstąpienia.

Pierwsze ujęcie rękopisu Szczurzycy zostało poprzetykane rysunkami i zapisane na tak zwanej ślepej makiecie. Im więcej technika przedkłada ofert ułatwiających pisanie i im więcej rzuca dokoła poręcznymi komputerami prywatnymi, tym bardziej staromodnie pokładam nadzieję w atramencie i piórze, nie gardząc bynajmniej moją starą maszyną do pisania Olivetti. Lecz odręcznie spisany manuskrypt wysunął się na czoło. Spisany w jednym, oprawionym tomie, przy czym przedkładam format mojego spisu dzieł graficznych In Kupfer, auf Stein (W miedzi, na kamieniu) nad inne, można go bowiem zabierać w podróże: czy to na duńską wyspę, czy to do Portugalii, gdzie zwykle zawsze są do dyspozycji pracownie.
Wreszcie wolny od przez wiele lat trwających wstrętów sczurzycy i w poszukiwaniu tematu będącego przeciwieństwem tego tematu, rozpocząłem w Danii, a także w Portugalii, rysować zdrowe, jeszcze zdrowe drzewa. Buki, dęby i drzewa oliwne, figowce, i te z chlebem świętojańskim.
To długo nie trwało, tylko jeden rok, potem pojechaliśmy, Uta i ja, na początku sierpnia 1986 roku do Indii, aby mieszkać w Kalkucie, jak długo można było wytrzymać. Początkowo znaleźliśmy miejsce w pobliskim Bariupur, później w mieście. Tu i tam za pracownię służyły stół pod wentylatorem i ulica.
Nigdy przedtem, jeżeli tylko zawodziły słowa, nie było mi tak potrzebne rysowanie. Szkice, w przelocie lub na stojąco jak przygwożdżone. Patrząc intensywnie: co odbiera mowę i wyszydza każdy opis, mimo to chce być narysowane, odnotowane. Ostatecznie były możliwe także słowa. Prowadziłem – co mi ostatecznie było potrzebne w Roku Ślimaka 69 - dziennik, tym razem przeniknięty rysunkami, które opowiadały o bengalskim dniu powszednim. l w ustawicznie prowadzonym dzienniku powstała, od czasu do czasu z lukami, pierwsza redakcja dwunastoczęściowej ballady miejskiej Zunge zeigen (Pokazywanie języka), która dała tytuł książce, w której między skąpo trzymającym się blokiem prozatorskim i ostateczną wersją koncypowanego wiersza w Kalkucie, na obu stronach są uszeregowane, pismem porozdzielane, rysunki, które rozwinęły się ze szkiców.
Ksiązża ta, w swojej nowej, sumującej wszystkie moje możliwości formie, miała trudne życie; kiedy się ukazała jesienią '988raku, zachodnioniemieckie życie literackie... Lecz to już nie należy do raportu z pracowni.
Pomyślne jednak było przedstawienie tragedii Plebejusze próbują powstania w bengalskim przekładzie, w specyficznych warunkach warsztatowych, ponieważ brałem udział w próbach i po rocznej przymusowej przerwie, pewnie podyktowanej przez wystawiający teatr, znowu zostało mi postawione wyzwanie przez aktorów, przez reżysera.
I to też był warsztat: scena prób na osłoniętym przez żagle przeciwsłoneczne tarasie domu. Oczywistość powstania wschodnioniemieckich robotników w roku 1953, którą zespół przeniósł na rządzoną komunistycznie metropolię Kalkuty. Jak się Kalkuta i Berlin, bengalskie i niemieckie podziały, do siebie zbliżyły.
Wtedy, w trakcie odwiedzin w Uniwersytecie im. R. Tagore w Santiniketan, spotkaliśmy Rosjan sowieckich, którzy koncentrowali swoją nadzieję na nowym człowieku - Gorbaczowie; my także zaczynaliśmy mieć nadzieję. Nie sądziłem w czasie rocznych prób nad Plebejuszami, że ta sztuka pisana ze  spojrzeniem wstecz, antycypowała przyszłość; dwa i pół roku później było tak daleko.
W czasie rysowania jeszcze długo trwała we mnie Kalkuta. Także w nowej pracowni w Behlendorf – przebudowana stajnia - rysowałem wypróbowanym w portugalskiej pracowni, śmierdzącym atramentem z mątwy, który został przywieziony z Portugalii w szczelnie zamkniętych szkłach po marmoladzie. Ten naturalny, aż do czerni zbiegający ton sepii, nadawał się do motywów kalkuckich, także dla pisma, które wynikło z rysunków. Z czasem przybyło ich sześćdziesiąt; (...)
Z czasem - gdyż zawsze coś przybywa z czasem - próbuję z Gunterem "Baby" Sommerem, z wielorakim saksońskim perkusistą, nasz, że tak powiem, ogólnoniemiecki program: Es war einmai e/n Land (Był sobie raz pewien kraj), w którym Blaszany bębenek, Psie lata i Szczurzyca prowadziły dialog z perkusją. Bębnienie i czytanie, dialog, który w czasie trwania roku 1988 przedstawiliśmy publiczności w wielu miastach; tylko do NRD nie mogliśmy wjechać; ta czuła się co prawda poruszona, ale pozostawała strachliwie zapięta pod szyję.
Jeżeli się nie zwróci uwagi na epizody, może o czytaniu całego Blaszanego bębenka w czasie dwunastu wieczorów w Deutsches Theater w Getyndze, wysiłku, którego sobie już dawno życzyłem, przejście z Kalkuty do umierającego lasu przebiegło bezkolizyjnie. Z tematem, w jaki sposób i jak nieustannie umiera las, zmierzyłem się satyrycznie po raz pierwszy w Lasach Braci Grimm powieści Szczurzyca, teraz miało się to rozegrać na miejscu, w Górnym Harcu, w Ruda-wach, w pewnym duńskim lesie mieszanym i zaraz za domem w Behlendorf, gdzie las gęstwiną stoi.
Ten proces twórczy ciągnął się aż do jesieni 1989 roku i zbiegł do swojej końcowej fazy, kiedy książka  Totes Holz  (Martwy las) już była wykoncypowana, równolegle do rozpadu państwa NRD i rozpoczynającego się przyłączenia do Republiki Federalnej, nazwanym także ponownym zjednoczeniem; spustoszenie z dwojakiej perspektywy: aforystycznie ledwie utrzymujące się teksty, uzupełnione przez cytaty z raportu o stanie lasów rządu federalnego.
Początkowo próbowałem jeszcze reagować wierszami na umierający las. Lecz to, co było koncypowane w załączonych zwrotkach:

Zawsze prosty, dobry chów.
Stan rzeczy więc uprzątnąć!

Tak jasno wyśnione, nigdy bardziej
lirycznie nie udały nam się lasy:
widoczne na wylot, po czym szklące się
jak teczki poselskie.

Jeszcze smuklejsze niż myślano,
Łamliwe na kolanie wiatru,
do końca piękne i wreszcie wolne,
nieużyteczne.

Wędrowcze, widziałeś, polegli tutaj
według nakazu ich praw.

rozpadło się nieuchronnie, by jako tytuł obrazu i nekrolog Chmura, jak pięść nad lasem w inne się dostać skojarzenia. Rysunki węglem i rysunki atramentem sepia przeważały.

Do tego litografie rysowane na miejscu, rysowane na papierze do przedruków. Jak wobec realności Kalkuty - w umartym lesie zaszyty - nie mogłem przestać być świadkiem rysując.
Od wiosny 1990 roku zatrzymując się w drodze miedzy Stralsundem i Lipskiem, zakwaterowałem się w Łużycach, aby na krawędzi kopalni albo między dziurami po bagrowaniu rysować zniszczony i nowo powstały krajobraz, odkrywkowe kopalnie węgla brunatnego. W ciągu dnia siedziałem na łyso zeskrobanej podeszwie doliny i patrzyłem na stożkowe rumowiska, które układały się aż do horyzontu stopniami i ostatecznie gubiły się w oparach mgły; a wieczorem czytałem w Hoyerswerda albo Guben wzburzonej publiczności z Plebejuszy, z tej jeszcze do niedawna zabronionej sztuki teatralnej.
Już dawno wydawca Theo Rommerkirchen prosił dla swojej edycji „Signatur" o jeden tom. Narysowałem dla niego węglem i ołówkiem serię arkuszy, które ustawiały na tle krajobrazu węgla brunatnego moje zwierzęta: prastare ptaki, koguta, turbota, podwójnego ślimaka, szczury. Także martwe drewno i Kalkuta chciałyby być cytowane w mojej „Signatur".
Zakończenie tworzy, opisujący krajobraz rumowisk, List z Altdóbern, który na razie zamyka mój raport z pracowni z czterech dziesięcioleci.

List z Altdobern

Moje prastare ptaki znowu wrócity. Tym razem w nowym krajobrazie między Hoyerswerda i Sanftenberg, gdzie dzisiaj występuje węgiel brunatny.
Na 1. lipca napisać list z Altdóbern. To leży w piaszczystych Łużycach. Zaraz za kliniką kobiecą kruszy się skorupa ziemska. Wyprzedaż w sklepie przemysłowym. (Dwa tygodnie przed tym, nim marka zachodnia zagarnęła władzę, kupiłem sobie w Altdóbern ostrzałkę do ołówków).
Taśmociągi, które się wysłużyły. Czyje bebechy leżą na kupie? Czekanie na obiecany cud. Dopłacać! woła ktoś przez głośnik powtarzając: Dopłacać!
Kiedy pisałem z Altdóbern i krajobraz leżał rozwarty, patrzył mi przez ramię - kto tam chciał; a Butt z bajki Es war ein-mal... (Byt sobie raz...) powiedział...
Czerń zadurzona w sobie: na czarno. Czerń na składzie. Pod Pritzen stożkowe czarna. - Odwal się! Nie ma tu nic do zbierania, dziobania. Nic do zabrania. (Tam już nawet nie pieje kogut).
Kiedy ja, nim w kalendarzu pojawiło się Altdóbern, na Kammlagen w Górnym Harcu, gdzie Niemcy graniczą z Niemcami, ujrzałem zwiastunów zjednoczenia: nierozważnych, zgilotynowanych do połowy... Zanik sylab. Rozpad dźwięku. Zabrakło mi słów. Od biedy można jeszcze nazwać miejscowości: to było w Rudawach, niedaleko Zinnwald, Hemmschuh, Gottgetreu...
A kiedy wróciłem, na razie nieskory do mówienia i miałem dość martwego drewna, w kominku leżała martwa sowa; wtedy już przymuszony, chciał grzyb na brzozach ze wszystkich stron o sobie, tylko jeszcze o sobie mówić. To było w czwartym roku normalizacji po Czernobylu, kiedy nam się gospodarczo lepiej i lepiej powodziło.
Lecz ciągle jeszcze szczury wędrują z prawa na lewo, teraz na tle krajobrazu na piaszczystych Łużycach, gdzie VEB „Schwarze Pumpe" stercząc wskazuje niebo, już teraz ogólno-niemieckie...
Między Hoyerswerda i Senftenberg, blisko Altdóbern: On nas zdublował na okrążeniu, ślimak na swojej pełzającej stopie, nas, mistrzów świata w skoku wzwyż i w dal. (Teraz międlimy jego ślad za nim).

Przełożył Bolesław Fac

Dokumentacja