Esencje i cienie

Malarstwo Janusza Karbowniczka
Esencje i cienie

Czy prawda jest tym duchowym dobrem, które także zobowiązuje malarza? Jeśli tak - to w jakim sensie? Na jakim poziomie wyrażania? Gdzie? Kiedy? A może jedynie piękno stało się tą wartością, przez którą i dla której wszystko, co on robi i dla czego żyje?Bywają obrazy, przy których - bez szkody dla ich istoty - jakby nie sposób owe pytania pominąć; zdają się wpisane w samą ich malarską naturę, w rzeczy­wistość budowanego w nich i przez nie spotkania: z tradycją, z wymagającym spojrzeniem współczesnych i, co najważniejsze, z mniej lub bardziej czytelnymi regułami ich estetycznej niepowtarzalności. One też przychodzą mi na myśl, gdy oglądam prace Janusza Karbowniczka, dla którego każda plastyczna wypowiedź, tak jak ja ją odczytuję, staje się swego rodzaju malarskim traktatem o znaczeniu wspomnianych na początku wartości; o ich możliwej koegzystencji, częstokroć trudnym sąsiedztwie, o rodzących się między nimi napięciach.

Owo estetyczne oraz egzystencjalne wyzwanie, które z taką determinacją oraz niezwykłą duchową godnością jednocześnie ujawniał, podnosił i rozstrzygał w swoich tekstach Nor­wid, posiada także swój dwudziestowieczny, niemniej interesujący, a w kontek­ście Karbowniczkowych realizacji wart przypomnienia, zapis.
Otóż w rozmaitych miejscach swego życia, żarliwie, z pasją podejmował te kwestie i zmagał się z nimi tak w malarstwie, jak i w rysunkach oraz w tym, co pisał, Józef Czapski - jeden z najciekawszych polskich myślicieli - artystów minionego wieku. Po dramatycznych przeżyciach na frontach obu wojen i w zbolszewizowanej Rosji, a także po tym, co zobaczył na Zachodzie, doszedł do wniosku, iż aby być w zgodzie z sobą oraz z prawdą tego, co dostrzegł w oczach skatowanych, głodnych, poniżonych, oszukanych przez ideologie i możnych tego świata, nie można już poświęcić swego malarskiego żywota jedynie ściganiu ideału czysto plastycznych oddziaływań barwy-tej najbardziej niezależnej od kształtów rzeczy i zdarzeń, suwerennej rzeczywistości obrazu. On, kapista, czci­ciel i poszukiwacz świeżych - głównie przez zestawienia - brzmień koloru, nie rezygnując z warsztatowej doskonałości wyrażania, postanowił ze swoją sztuką być jak najbliżej człowieka takiego, jakim on jest w swej zwyczajności, w co­dziennym utrudzeniu; często bezbronny wobec tego, co w nim i wobec niego silniejsze, zawłaszczające jego wolność i unicestwiające związane z nią tęskno­ty; w ostateczności - skazujące na śmierć i zapomnienie. „Jest niedobrze, kiedy sztuka osadza się w zbyt ciasnym kole, kiedy całe dziedziny życia odrzuca ze wzgardą, jak do niej nienależące” - pisał w 1947 roku.Zarówno notatki Czapskiego, jak i eseje, a także malarstwo i rysunki można traktować jako pasjonujący zapis żarliwego, a częstokroć również dramatyczne­go ustalania relacji między prawdą widzenia a prawdą widzianego, sztuką a su­mieniem, etyką i estetyką... Tak czy inaczej ludzka realność w całej swej nędzy i wyniesieniu, w nieprzebranych odmianach szarości oraz w bogactwie nie tylko duchowego świętowania, nie pozostawiała go obojętnym, stale prowokowała do przemyśleń nad sensem twórczości i nad tym, jak mądrze i dobrze, rzetelnie i odkrywczo jednocześnie świadczyć zarazem pięknu i prawdzie; prawdzie rze­czy i prawdzie egzystencji nade wszystko. (...)

Sztuka Janusza Karbowniczka zdaje się rodzić z podobnych pasji, pytań oraz dylematów; także w nieco podobnym -żadną miarą nie deprecjonując jej wyjąt­kowości - horyzoncie oczekiwań wobec artysty i odbiorcy można ją usytuować. U jej podłoża przede wszystkim daje się odnaleźć wrażliwość moralna i tęsknota do piękna, których malarz ani w swym twórczym sumieniu, ani w swych dzie­łach nie chce od siebie oddzielić, raz na zawsze, w imię tak modnej do niedawna tendencji do autonomizacji sztuk (poszukiwanie czystego malarstwa), odsepa­rować.

Tak charakterystyczna nie tylko dla rysunków, lecz i dla płócien śląskie­go artysty szkicowość, ów świat budowany jakby zaledwie z zaznaczeń kształtów i sensów, pewna prowizoryczność powoływanych przezeń plastycznych bytów, zdaje się mieć swoje źródła zarówno w obserwowanej przez twórcę zewnętrzności, jak i w tym, co on rozpoznaje w sobie samym, kiedy pyta: kim jest?, co go tak naprawdę wypowiada?, co może go określić?

Fascynująca pod względem malarski niepewność, ubogacające zatrwożenie, przykuwające uwagę ślady jakiegoś dramatycznego i zarazem uważnego zdążania ku czemuś, co bardzo istotne, a ciągle ukryte przed nami…- to jedne z tych słów, które przychodzą na myśl oglądającemu Karbowniczkowe prace i próbującemu zarazem zbudować jakąś hipotezę duchowego świata artysty. Tu każda obrazowa całość, propozycja całości, którą tak czy inaczej pozostaje płótno czy rysunek, w samej swej plastycznej istocie, a więc w tym: jak i o czym mówi, zawiera w sobie jakiś ogromny ładunek niezgody na jakąkolwiek  łatwą harmonię; nigdy też nie obiecuje szybkiego dotarcia do tego, co może stanowić zarówno estetyczny, jak i egzystencjalny rdzeń.

Naj­wyraźniej objawia się ona w malarskim języku tej sztuki, w tak czytel­nej dla jego prac poetyce niedokończeń, przekreśleń, zamazywań, nie­dopowiedzeń, w niepokojącym rozwibrowaniu ledwo zaznaczonych konturów ludzi i rzeczy, w swoistej wielofunkcyjności kładzionej na płótno farby, która działa nie tylko kolorem, lecz i charakterem swej substancjalności - tym, jak się rozlewa, jak daje rozprowadzić - ina­czej objawiając swe walory pod sztywnym, a inaczej pod giętkim wło­siem - prowokująco nieobliczalna i uważnie kontrolowana przez arty­stę zarazem.
Nigdy nie jest to świat estetycznie, a u niego znaczy to także: egzy­stencjalnie, wygładzony; szwy, zadrapania, „zranienia”, na pierwszy rzut oka rozpoznawalne ślady uderzeń pędzla, ich kierunek, kompozy­cyjne intencje, czytelna gra o wyrazistość czysto malarskich decyzji, stają się integralną częścią plastycznej wypowiedzi obrazu. Zaciera się granica między surową podmalówką a wyeksponowaną skończonością jakiegoś malarskiego detalu; duża płaska plama poczyna wibro­wać, żyć pod wpływem spotkania z kolorystycznie waloryzowanym frag­mentem płótna. Poprawki, korekty w tej sztuce, rozmaite malarskie „szwy” jawią się jako integralny element ekspresji dzieła i trzeba je przyjąć takimi, jakimi są-z całą ich estetyczną „surowością” i znacze­niowym „nieuładzeniem”.

Nic tu gotowego: sensy dopiero się usta­lają, szukają jeszcze nie zużytego kształtu, jeszcze nie wykorzystanego zestawienia barw. A wszystko się tu staje poniekąd na oczach widza i działa jak pisana tu i teraz partytura, której zadaniem: włączyć odbior­cę w krąg fundamentalnych pytań o istotę piękna i ludzkiej prawdy. Intrygująco „prowizoryczna” to rzeczywistość, bo przecież podpiwni­czona zarazem jakąś głęboką tęsknotą do pełni, do doskonałości.
Postaci zastygłe, znieruchomiałe, zapatrzone ni to w dal, ni to w głąb siebie - jakby czegoś oczekujące, zdają się najbardziej plastyczną ikoną tej tęsknoty; może nawet figury to raczej, czasem-cienie z pla­tońskiej jaskini, czasem ludzkie pałuby bardziej aniżeli postaci, czy tym bardziej - osoby. W mowie ich pałubicznego „ciała” jako najbar­dziej znacząca jawi się gestyka rąk, wyciągnięte w pustkę ramię, otwar­ta dłoń, ręka daremnie szukająca oparcia. A obok - rzeczy: stół z jedną krawędzią na pierwszym planie, podczas gdy druga niknie w nieskoń­czonym, czajniczek do herbaty, butelka, okruchy chleba, okruchy życia-jakby docieranie do prawdy istnienia, do esencji bytu stało się moż­liwym jedynie poprzez fragmenty, ułomki, szczątki rozkruszonych ca­łości.

Owo tak charakterystyczne dla Karbowniczkowej sztuki wyizolo­wanie ludzkich figur i rzeczy z pejzażowego kontekstu, brak czytelnych -jak w realistycznym malarstwie-sugestii fizykalnych zależności mię­dzy nimi, wyrazistych przestrzennych relacji, zdaje się jeszcze bardziej uwidacz­niać dramatyczną samotność człowieka. Podobni do wrzecionowatych przed­miotów ludzie - anonimy, jakby wmontowani w surową strukturę ściany, sąsia­dują tu z sobą, ale się nie spotykają; brakuje im jakiejś duchowej jedności i całością stworzenia, z tym rodzajem sakralnej Pełni, która jest warunkiem autentycznego, naprawdę angażującego ich spotkania. A jednak, powtórzmy, nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż jednak milcząco wołają o nią...
To malarstwo właśnie przez namiętność, z jaką eksponuje walkę artysty o ekspresję kolorystycznych zestawień, o wymowność każdej plamy i każdej kreski, jest zapisem stanu ducha i stanu rzeczywistości; czegoś, co można by określić jako specyficzną prawdę artystycznego widzenia tak podmiotu (twórcy, człowieka/jak i przedmiotów.

Pozostaje także urywanym, notatkowym świadec­twem tęsknoty tego pierwszego do spotkania w przestrzeni takiego światła, które zagarnęłoby i nasyciło pełnią treści doświadczaną kruchość i przemijalność „rze­czy świata tego”. W ten akt zdaje się Karbowniczek angażować wszystko: i swą pamięć arcydzieł /znajdujemy w nim frapujące dialogi z poetyką i tematyką dzieł Fra Angelica, Pierra deila Francesca czy Rembrandta/, i to, jak widzi siebie oraz swą współczesność, to jak ją czyta przez Biblię, Kafkę i egzystencjalistów, a także całą swą wiedzę o tym, czym jest kompozycyjny rygor w obrazie, walor niekonwencjonalnych zestawień koloru i to, co może znaczyć przypadkowy rozprysk farby, jej powolne ściekanie po powierzchni płótna...

W tym malarstwie, tak bardzo odpowiedzialnym za jakość i sens swego przesłania, dostrzec też można pewien element zabawy; może nawet odrobinę gorzkiego humoru? Cza­sem jego twórca przypomina mi chłopca, który patykiem usiłuje zatrzymać po­tok; bardzo szybko konstatuje daremność owej czynności, lecz zarazem poczyna bawić go i pobudzać jego wyobraźnię bulgotanie wody, dziwią wiry i pasemka piany ukazujące się choćby na chwilę za sprawą oporu, który uczyniła jego ręka.
W gruncie rzeczy - to bardzo świadoma siebie sztuka i zarazem szczera, spontaniczna i niezależna w swym pięknie; taka, o której powiedział kiedyś, przy okazji innego artysty, Konstanty Jeleński, iż „ma moc uobecniania nas samym sobie”.


Kazimierz Nowosielski

Dokumentacja