Rysunki Jacka Gaja

Stanisław Rodziński

(...) pozwoliłem się wciągnąć Gajowemu światu.
Tak więc twarz. Twarz, maska lub gęba jest bohaterem tych rysunków. Bohaterem najczęściej rysowanym, co nie znaczy, że jedynym. Te wszystkie bowiem głowy, gęby i maski raz są na swoim miejscu to znaczy wieńczą ludzką postać, innym jednak razem same tworzą piętrzące się organizmy. Wyrastają z siebie, są brzuchem i garbem, bywają kamieniem i naroślami. Gaj rysuje krakowską ulicę, uważnie zaobserwowaną i zapamiętaną jak żadna inna na świecie, ale raptem między kamienicami, dachami i tramwajami - pojawiają się twarze. Czy to twarze domów, czy nagle ożywające ściany, podrapane i odarte z tynków?
Wszechobecne ludzkie sylwetki i głowy, twarze i maski są nam jakby skądś znane. Niektóre mają cechy autoportretów artysty, inne przypominają twarze przyjaciół. Ale króluje jakaś gęba uniwersalna. Tramwajowo-uliczna, autobusowo-dworcowa, sklepowo-kawiarniana, twarz gdzieś tam migająca w drodze, „flanelowa twarz" - jak Rosjanie nazywają anonimowe maski tajniaków. Wśród tych twarzy i sylwetek są groźne i pożałowania godne, sympatyczne i durnowate. To jest świat Jacka Gaja.
Niekiedy tępotą i z gruba ciosanymi rysami bohaterowie jego przypominają twarze-posągi z Wysp Wielkanocnych, niekiedy uczłowieczone zwierzęta Adama Hoffmanna, nieraz Goyę czy niezapomniane, rzeźbiarskie biusty parlamentarzystów Daumiera. Ale tak być musi, bo świat Gaja jak w znanym obrazie Jacka Malczewskiego, rodzi się na jego stole, na kartach jego rysunków i w jego głowie, ożywa, wraca tam z powrotem, a przecież najpierw został zobaczony, oswojony i ożywiony filozofią rysownika. Milczka, małomównego, życzliwego człowieka, który całą tę Apokalipsę na swój sposób kocha, nienawidzi, a na pewno ciągle z nią żyje.
Gaj w swoich rysunkach nie jest jednak gawędziarzem i dowcipnisiem. Wymowę i klimat tych dzieł determinuje forma i warsztat. Rysując setki głów, dłoni sylwetek i stóp - za każdym razem korzysta z precyzyjnej obserwacji, z dociekliwego zauważania, jakby nieustannego odkrywania świata. To pozwala mu unikać schematów i łatwizny, osiągnąć tonację osobliwego universum bez powierzchownych uogólnień i płycizn. Niekiedy, jakby kpiąc z siebie - pisze na rysunku „de Luxe", nieraz rysunek wplątuje w znalezione na stole druki zaproszeń, innym razem głowy stają się kanciaste i, jak kości do gry, nie bardzo wiadomo czy wyrastają z płaszczyzny kartki, czy trwają w przestrzeni.
Rysunki powstające jako rozmowa ze sobą (na co może wskazywać sposób zakomponowania papierów), niezwykle zróżnicowane pod względem sposobu modelowania,
zagęszczania kreski do głębokiej czerni, ale też minimalizowania jej do wymiarów kropki czy punktów, co pozwala uzyskać świetlistą biel - otóż rysunki Jacka Gaja są dla mnie wzruszającym przykładem pokornego monologu, rozpamiętywaniem spraw codziennych i ostatecznych - w sposób dyskretny, a nieraz śmiertelnie poważny.
Wszystko to, co rysuje Gaj, pozostając gęstą i niezależnie od nasilenia głosu namiętną opowieścią o ludzkiej twarzy, a więc o człowieku, jego sumieniu i godności - wszystko to nie nosi nawet śladu jakiegoś „luzu" czy tzw. „artystycznego gestu".
Dyscyplina formy, trafność uzyskana dzięki benedyktyńskiej pracy, wychowanie w szkole wielkich mistrzów, wreszcie niepowtarzalność intuicji, widzenia, interpretacji. To jest właśnie siła tych rysunków, przypominająca siłę i wymowę - i tych śmiejących się przez łzy, takich jak Gogol czy Czechów, i tych robiących miny do dramatów naszego świata: Gombrowicza czy Mrożka. Ale to nie słowa przecież są bogactwem Gaja. Tym bogactwem jest pióro, tusz i kreska gęstniejąca aż do czerni i znikająca aż do świetlistej bieli.

Rysunki Jacka Gaja „Tygodnik Powszechny"
1990 nr 15/16, s. 10

Dokumentacja